Wróć

Tajne nauczanie – wspomnienia

31.05.17

Tajne nauczanie – wspomnienia.

Odwiedziła nas ciotka Tomczykowa, starsza siostra mojej mamy. Wizyta ta odbyła się w związku z trudną sytuacją jaka powstała po śmierci babci.

Listopad 1939 roku był smutnym miesiącem. Nie tylko przyroda kończyła swój okres pięknej zieleni, zamilkły ptaki, ale i ukochani, znajomi, sąsiedzi, odchodzili w tragicznych dniach okupacji hitlerowskiej.

Babcia była osobą o silnym charakterze i wielkiej pasji życia. Urodziła pięciu synów i trzy córki. Była zawsze wsparciem dla całej rodziny i to nie tylko duchowym czy moralnym, ale także materialnym.

Zaniepokojenie mojej mamy wynikało właśnie stąd, jak sobie poradzi w nowej sytuacji.

Ciotka Tomczykowa powiedziała krótko: ,,Rób, co umiesz".

Mama była nauczycielką w szkołach powszechnych, ale Niemcy pozamykali wszystkie polskie placówki oświatowe. Pozostało więc tajne nauczanie. Wysunięte propozycje wśród znajomych spotkały się z dużym zainteresowaniem. I już w grudniu 1939 roku pierwsi uczniowie zaczęli przychodzić na tzw. komplety.

Mama bardzo dobrze znała język niemiecki zarówno w mowie jak i piśmie. Polki pracujące w niemieckich urzędach zostały zobowiązane do nauki języka niemieckiego. I stąd, oprócz polskiej młodzieży i dzieci, starsze pokolenie też przychodziło na naukę. Mama uczyła urzędniczki czytać i pisać po niemiecku. Oczywiście podręczników do nauki języka nie było. Gazety takie jak ,,Ostdeutscher Beobachter" czy "Litzmannstädter Zeitung", okazały się świetnym materiałem dydaktycznym. Odrzucając akcent polityczny, mama zadawała pewne odcinki do czytania i tłumaczenia, z których potem odpytywała.

Znajomość języka niemieckiego uratowała ją przed aresztowaniem za tajne nauczanie. Było to na przełomie kwietnia i maja 1943 roku. Lekcje odbywały się zawsze przy zamkniętych na klucz drzwiach. Tego dnia, ja wybrałem się do miejscowości Lis pod Kaliszem. Chodziłem tam do zaprzyjaźnionego gospodarza po mąkę, masło, jajka. Mój powrót opóźniał się ponieważ żandarmi kontrolujący Polaków na moście rzeki Prosny, wyjątkowo długo nie odjeżdżali. Zawsze o godzinie 15.00 kończyli służbę, a tym razem około godziny 17-18 wciąż tam byli. W krzakach otaczających most robiło się coraz ciaśniej od ukrywających się Polaków, wśród nich oczywiście ja. Mama w tym czasie nie zamknęła drzwi od mieszkania spodziewając się, że lada chwila nadejdę.

Do dnia dzisiejszego nie wiadomo, czy to był przypadek, że żandarm, który wszedł nagle do mieszkania był nasłany, czy po prostu szukał kogoś innego. Oczywiście mama i dwóch uczniów znaleźli się na żandarmerii mieszczącej się w budynku Gimnazjum i Liceum im. Adama Asnyka na ulicy Grodzkiej. Tu przytaczam słowa mamy, która powiedziała, że Niemiec zdając raport swojemu przełożonemu wyraził się następująco: ,,To jest polska nauczycielka i uczy polskie dzieci'. Mama w momencie aresztowania wzięła z domu do torebki dwie niemieckie gazety. Postanowiła się bronić. Rozmowa z dyżurnym żandarmem toczyła się w języku niemieckim. Twierdziła, że nie uczy dzieci języka polskiego, tylko uczy je czytać i pisać po niemiecku. Wyjęła obie gazety jako dowód na poparcie swoich slow. Żandarm był nieco zaskoczony taka argumentacją i widokiem niemieckiej prasy. Dodała jeszcze, że po niemiecku uczy polskie dzieci liczyć do stu. Szepneła do ucznia, aby liczył w języku niemieckim. Doliczył tylko do 30, ale żandarmowi to wystarczyło.

Mama i uczniowie zostali zwolnieni, ale ostrzeżenie pod ich adresem było jednoznaczne. Niemcy nie tolerowali żadnej formy tajnego nauczania, więc zagrozili, ze jeżeli się to powtórzy, na pewno doświadczy, co znaczy Auschwitz.

Wnioski z tej wpadki wskazywały na to, iż forma tajnego nauczania musi być natychmiast zmieniona. Udzielanie lekcji w naszym mieszkaniu, w domu na ulicy Ciasnej 13 nie mogło być kontynuowane.

Od tej chwili mama postanowiła chodzić do swoich uczniów. Wychodziła z domu, po drodze robiła zakupy, a potem kierowała się pod znane adresy. Tak byto w dni targowe. Natomiast w pozostałe dni wychodziła do miasta i wstępować do przypadkowych bram, w których chwile stała. Ja w tym czasie obserwowałem ulicę, czy ktoś jej nie śledzi. W ręku trzymałem wiklinowy koszyk. Jeśli trzymałem go w prawej ręce, to mama śmiało kierowała się dalej w stronę domu ucznia. Jeś1i natomiast koszyk trzymałem w lewej ręce, mama wracała do domu. Oznaczało to bowiem, że sytuacja jest niepewna lub niebezpieczna. Taki system stosowaliśmy aż do października 1943 roku. Ponieważ nic nie wskazywało na to, że mama była obserwowana, dalsze lekcje tajnego nauczania zmodyfikowała w ten sposób, że w niektórych domach uczyła po kilkoro uczniów. Tak przetrwaliśmy aż do pierwszych dni stycznia 1945 roku.

Po zakończeniu wojny, mama sporządziła listę swoich uczniów, na której widniało 21 nazwisk. Niestety lista zaginęła. Jednak wiem na pewno, że do dziś (czerwiec 2012 r.) żyją jeszcze trzy panie, uczennice mojej mamy: pani Barbara Banaszkiewicz obecnie Kowalska, pani Danuta Maria Chytrzyńska obecnie Olek, pani Maria Pośpiech obecnie Kotkowska. Z dwiema z nich widuję się czasami w mieście.

Wspominając ponure dni okupacji, częste rewizje, kontrole dokumentów, łapanki na ulicach, mogę stwierdzić, że dom na ulicy Ciasnej 13 był domem szczęśliwym dla jego mieszkaniowców. Przetrwał dwie wojny światowe. Został rozebrany w 1948 roku, gdyż groziło zawaleniem jednej ze ścian.

Gdy dziś przechodząc ulicą Ciasną zawsze z sentymentem patrzę na miejsce, w którym niegdyś stał mój dom rodzinny. Obecnie w tym miejscu znajduje się inny budynek mieszkalny.

Henryk Drapiński, Kalisz 04.06.2012 r.